"Kropka" Peter H. Reynolds
https://www.youtube.com/watch?v=rETI9cQxNgQ
"Wiosenna wiązanka" Elżbieta Dziedzic
W ogrodzie Bajarki rośnie przecudny kwiat. To róża - domek małego elfa. Duszek budzi się o poranku, rozchyla płatki kwiatu i przeciera zdziwione, błękitne oczęta. Na śniadanie spija rosę, a potem tańczy z promykiem słońca i lata po ogrodzie przez cały dzień, a zapachy i kolory przyczepiają się do jego ubranka. Mały elf bardzo lubi odwiedzać inne kwiaty, bo każdy z nich kryje w sobie jakąś słodką tajemnicę. Oto rozłożysta magnolia, z jedwabistymi kielichami, wdzięczy się do słońca. Wygląda, jak pałac upleciony z pąków, liści i kwiatów. Duszek wfrunął wprost w bladoróżową mgiełkę jej zapachu. Och, jak błogo!
Magnoliowe wróżki
tańczą w swych sukienkach
z bibułkowych kwiatów,
pąk za pąkiem pęka
i rodzi się nowa
pachnąca, różana
wróżka magnoliowa
z czarów, snów utkana.
Wiosna się kołysze
w magnolii falbanach,
w ćwierkach ptasząt słyszę -
Oj, dana, oj, dana!
Pobaw się z nami - rozchichotały się magnoliowe wróżki. Otoczyły elfa i wzięły go za rączki. Wirowali tak wesoło, aż duszkowi zakręciło się w głowie od tej magnoliowej karuzeli. Powiewni, roześmiani, niewidzialni, gdyby ktoś tędy przechodził, pomyślałby, że to lekki poranny wietrzyk trąca kielichy kwiatów.
Dziękuję za wspaniałą zabawę, muszę jednak lecieć dalej - elf rozłożył skrzydełka do odlotu i uśmiechnął się do wróżek. Małe, pastelowe baletniczki pomachały mu na pożegnanie:
Odwiedź nas jeszcze!
Odwiedzę, na pewno! - obiecał duszek- Do zobaczenia...
Płatek drugi
Szybował przez chwilę nad ziemią, jak nasionko dmuchawca. W szmaragdowych trawach złociły się gwiazdy narcyzów.
W kwietniu - żonkile pachnące.
w kwietniu - miododajne słońce.
Bzyczą złote bączki, pszczoły,
rośnie świat zielonowesoły!
Coś grało, ruszało się w zaroślach. Do uszu elfa dobiegały coraz głośniej dźwięki żywej, skocznej melodii. Zaintrygowany obniżył swój lot. Tak, teraz widział dokładniej. To owady, robaczki i inne małe żyjątka urządziły sobie dyskotekę. Prawdziwy łąkowy bal! Kogo tu nie było - żuczki, pasikoniki, włochate gąsieniczki, biedronki, muchy, ważki, motylki, dżdżownice i tak dalej, i tak dalej... Zliczyć nie było sposobu.
W trawach rozbrzmiewa muzyka,
gruby trzmiel na basie bzyka,
na skrzypeczkach grają świerszcze,
pasikonik cyka wiersze.
Kolorowy bal na łące
żuczki, pszczółki dają koncert!
Gdy tylko spostrzegły elfa, od razu zaprosiły go do wspólnej zabawy. W maleńkich polnych dzwoneczkach podawano pokrzepiający nektar. Elf, troszkę już zmęczony lataniem i spotkaniem z wróżkami, na powrót poczuł się niezwykle świeżo i rześko. Teraz mógł bawić się, śpiewać, tańczyć, ile dusza zapragnie. Elf wmieszał się w tłumek radosnego świętowania, skakał i skakał, aż policzki pokraśniały mu ze szczęścia, a oczy rozbłysły od tych cudowności.
Wirują cudne motyle
w locie walce i kadryle,
są biedronki, pchełka skacze,
gąsienice tańczą cza-czę
i zapracowane mrówki
przybiegły na potańcówki!
Pląsa z chrząszczem gruba mucha,
a dżdżownice taniec brzucha
w wiosennym, porannym blasku
wywijają po arabsku.
Balansują polne drzewa,
cała ziemia piosnkę śpiewa!
Ale co to? Na niebie rozpanoszyła się szara, kłębiasta chmura, przykrywając słoneczko, a na ziemię kapu-kap, zaczęły spadać ciężkie krople deszczu. Coraz szybciej, coraz rzęsiściej, ojej...
Płatek trzeci
Uciekajmy, nadchodzi ulewa! - bzyczały pszczoły. W mgnieniu oka, owady i wszystkie inne żyjątka porzuciły swoje instrumenty, rozbiegły się po ogrodzie, do bezpiecznych, suchych kryjówek- pasikoniki pod parasole liści, żuki i chrabąszcze pod kamienie i do szczelin w korze, a mrówki do podziemnych tuneli. Tylko dżdżownice nic sobie z całego tego zamieszania nie robiły. Lubiły deszcz. Mały elf również znalazł schronienie - w główce tulipana. Kwiat stulił swe płatki, tworząc nad nim szczelny daszek.
Ulewa nie trwała jednak długo. Wiosenne deszcze są przelotne. Chmurki popłakały sobie, nawodniły glebę i znowu zrobiło się jasno i ciepło. Rozpromieniło się słońce, gdzieniegdzie pobłyskiwały krople i wyglądało to tak, jakby wielka tęcza stłukła się na miliony kolorowych kryształków.
Otworzyły się drzwi bielonego domu, w którym mieszkała Bajarka. Świat oddychał świeżością, ona również wzięła głęboki wdech.
Dobrze wiedziała, że po deszczu wyrastają najbujniejsze natchnienia. Natchnienia utkane ze światła, barw i aromatów.
Z rozwianym włosem, boso, spacerowała po zroszonym ogrodzie. Dotykała giętkich gałązek, przyglądała się kiełkującym pędom.
Nagle coś zamigotało, zabłyszczało... To mały elf sfrunął bezszelestnie na jej dłoń. Pachniał łąką i lśnił tęczowo. Bajarka uśmiechnęła się do niego, a on zaczął szeptać jej do ucha najcudowniejsze bajki, nowe, nieznane, niezapisane. Były to tajemnice kwiatów i mieszkańców ogrodu. Gdy skończył opowiadanie, odfrunął tak szybko, jak się pojawił.
Bajarka wróciła do domu, wzięła kartkę, pióro. Pisała. Pisała i pisała, a każde słowo, zdanie było piękne.
Pisała i pisała. W końcu odłożyła pióro i popatrzyła przez okno. Wieczorna mgła osiadła już na trawach, kwiatach i drzewach.
Śpiew słowika układał ogród do snu. Nadszedł koniec bajki, ale Bajarka nie była smutna.
Wiedziała, że mały elf jeszcze do niej przyleci i opowie jej nowe, ciekawe historie...
Tulipanów! Bo płomienne -
kielichami cię o-tulą.
Stokrotek! Mają złote serce -
prostotą rozczulą.
Fiołków! Bo jak Twoje oczy -
kawałkami nieba są.
I tych Róż! Które tak lubisz -
niech rozkwitnie sto.
https://bajkownia.org/czytaniebajek/4379-wiosenna-wiazanka
Kolorowa planeta
Marta Skibicka
Pewnego
razu bawiłam się w chowanego z moim bratem. Znalazłam doskonałą kryjówkę w
wielkiej szafie. Cichutko wśliznęłam się do środka. Było tam ciemno ale
przytulnie. Wkoło były miękkie ubrania, było ciepło i cicho. Długo nikt nie
potrafił mnie tam odnaleźć. Czekałam, czekałam, czekałam …. . Już myślałam, że
nikt mnie nie odnajdzie, że wszyscy o mnie zapomnieli. Wtedy właśnie usłyszałam
pukanie do drzwi szafy. Zniecierpliwiona oczekiwaniem szybko otworzyłam drzwi.
Jednak przed sobą ujrzałam nie brata ale panią ubraną w długą kolorową suknię,
rozłożysty szal i w szpiczastym kapeluszu na głowie.
- Kim jesteś? – spytałam.
- Jestem dobrą wróżką – odpowiedziała nieznajoma.
- A ja jestem małą dziewczynką.
- Przed czym się chowasz – spytała wróżka.
- Przed całym światem – odpowiedziałam od niechcenia, nie bardzo zdając sobie sprawę ze znaczenia tych słów.
- Pomogę ci ukryć się przed całym światem – oznajmiła wróżka.
Następnie przykryła mnie szalem. Nie wiem jak to się stało ale w mgnieniu oka znalazłam się w zupełnie innym miejscu. Bardzo dziwnym miejscu. Wokół było dużo kamieni. Zaskakujące było to, że każdy z nich był w innym kolorze.
- Gdzie ja jestem, skąd się tutaj wzięły te dziwne kamienie – spytałam.
- Jesteś na innej planecie – odpowiedziała wróżka – tak jak sobie życzyłaś, tutaj nikt cię nie znajdzie.
Rzeczywiście tak było. Z uwagą zaczęłam rozglądać się wokół. Zauważyłam, że nie tylko kamienie były tutaj inne. Wszystko różniło się od tego co widziałam na Ziemi. Domy były okrągłe a na ich dachach były kolorowe dachówki. Liście drzew nie były płaskie, kształtem przypominały kolorowe klocki rozwieszone na gałęziach. Kolorowe było również niebo, które przypominało tęczę która nigdy nie znikała. Wszędzie było bardzo, ale to bardzo kolorowo. Pewnie wyda się wam to dziwne ale ta kolorowa planeta szybko mi się znużyła. Zaczęłam tęsknić za szarymi kamieniami, zielonymi liśćmi, czerwonymi dachami domów i niebieskim niebem.
- Jak ci się tutaj podoba? – zapytała wróżka.
- Tutaj jest kolorowo – odpowiedziałam - ale trochę za bardzo kolorowo jak dla mnie. Bardziej podoba mi się miejsce w którym nie wszystko jest aż tak kolorowe.
W tym momencie wróżka ponownie przykryła mnie szalem i znalazłam się na Ziemi, tuż przed szafą. Nie było już przymnie wróżki, przede mną stał mój brat, ucieszony że mnie odnalazł.
- Wreszcie cię znalazłem, gdzie się podziewałaś? – spytał.
- Byłam na innej planecie – odpowiedziałam – ale muszę ci wyznać, że nasza planeta jest dużo ładniejsza i z radością tutaj wróciłam.
Do dziś dnia z każdej podróży chętnie wracam do miejsca dobrze mi znanego, do swojego domu, gdzie mogę usiąść przed kominkiem i opowiadać bajki moim wnukom.
- Kim jesteś? – spytałam.
- Jestem dobrą wróżką – odpowiedziała nieznajoma.
- A ja jestem małą dziewczynką.
- Przed czym się chowasz – spytała wróżka.
- Przed całym światem – odpowiedziałam od niechcenia, nie bardzo zdając sobie sprawę ze znaczenia tych słów.
- Pomogę ci ukryć się przed całym światem – oznajmiła wróżka.
Następnie przykryła mnie szalem. Nie wiem jak to się stało ale w mgnieniu oka znalazłam się w zupełnie innym miejscu. Bardzo dziwnym miejscu. Wokół było dużo kamieni. Zaskakujące było to, że każdy z nich był w innym kolorze.
- Gdzie ja jestem, skąd się tutaj wzięły te dziwne kamienie – spytałam.
- Jesteś na innej planecie – odpowiedziała wróżka – tak jak sobie życzyłaś, tutaj nikt cię nie znajdzie.
Rzeczywiście tak było. Z uwagą zaczęłam rozglądać się wokół. Zauważyłam, że nie tylko kamienie były tutaj inne. Wszystko różniło się od tego co widziałam na Ziemi. Domy były okrągłe a na ich dachach były kolorowe dachówki. Liście drzew nie były płaskie, kształtem przypominały kolorowe klocki rozwieszone na gałęziach. Kolorowe było również niebo, które przypominało tęczę która nigdy nie znikała. Wszędzie było bardzo, ale to bardzo kolorowo. Pewnie wyda się wam to dziwne ale ta kolorowa planeta szybko mi się znużyła. Zaczęłam tęsknić za szarymi kamieniami, zielonymi liśćmi, czerwonymi dachami domów i niebieskim niebem.
- Jak ci się tutaj podoba? – zapytała wróżka.
- Tutaj jest kolorowo – odpowiedziałam - ale trochę za bardzo kolorowo jak dla mnie. Bardziej podoba mi się miejsce w którym nie wszystko jest aż tak kolorowe.
W tym momencie wróżka ponownie przykryła mnie szalem i znalazłam się na Ziemi, tuż przed szafą. Nie było już przymnie wróżki, przede mną stał mój brat, ucieszony że mnie odnalazł.
- Wreszcie cię znalazłem, gdzie się podziewałaś? – spytał.
- Byłam na innej planecie – odpowiedziałam – ale muszę ci wyznać, że nasza planeta jest dużo ładniejsza i z radością tutaj wróciłam.
Do dziś dnia z każdej podróży chętnie wracam do miejsca dobrze mi znanego, do swojego domu, gdzie mogę usiąść przed kominkiem i opowiadać bajki moim wnukom.
JAŚ I MAGICZNA FASOLA
Dawno, dawno temu, przed wieloma laty,
daleko stąd, bo aż za siódmą górą i siódmą rzeką żyła sobie pewna biedna
kobieta. Miała niedużego synka o imieniu Jaś, a w całym gospodarstwie jedną
małą krowę.
I oto nadszedł taki dzień, że oboje z chłopcem nie mieli już nic do jedzenia i nie było innej rady, jak ta, by pogonić krowę na targ i sprzedać ją. Rzekła więc matka do syna:
- Wstań Jasiu jutro o świcie i pognaj naszą krówkę na targ. Tylko uważaj i dobrze ją sprzedaj, żebyśmy na tym nie stracili.
Następnego ranka chłopiec popędził krowę na targ. Prędko znalazł tam kupca i jeszcze prędzej dobił z nim targu. Wymienili się tym co mieli. Jaś oddał krowę, a w zamian otrzymał ... ziarnko fasoli.
Po powrocie do domu zaraz pokazał matce, co dostał. Matka zapłakała gorzko z żalu, że syn oddał krowę za jedną mizerną fasolkę. Chłopiec pocieszał jak mógł.
- Nie smuć się, Mamusiu, ten stary człowiek, co wziął naszą krowę powiedział mi, że jeszcze dziś wieczorem powinienem posadzić fasolkę, a wkrótce przekonam się, co z tego będzie.
Zaraz też chłopiec rozejrzał się po małym ogródku, szukając najodpowiedniejszego miejsca dla fasolki. Postanowił posadzić ją tuż pod oknem, by móc na nią patrzeć i czekał niecierpliwie, co będzie dziać się dalej.
I oto nadszedł taki dzień, że oboje z chłopcem nie mieli już nic do jedzenia i nie było innej rady, jak ta, by pogonić krowę na targ i sprzedać ją. Rzekła więc matka do syna:
- Wstań Jasiu jutro o świcie i pognaj naszą krówkę na targ. Tylko uważaj i dobrze ją sprzedaj, żebyśmy na tym nie stracili.
Następnego ranka chłopiec popędził krowę na targ. Prędko znalazł tam kupca i jeszcze prędzej dobił z nim targu. Wymienili się tym co mieli. Jaś oddał krowę, a w zamian otrzymał ... ziarnko fasoli.
Po powrocie do domu zaraz pokazał matce, co dostał. Matka zapłakała gorzko z żalu, że syn oddał krowę za jedną mizerną fasolkę. Chłopiec pocieszał jak mógł.
- Nie smuć się, Mamusiu, ten stary człowiek, co wziął naszą krowę powiedział mi, że jeszcze dziś wieczorem powinienem posadzić fasolkę, a wkrótce przekonam się, co z tego będzie.
Zaraz też chłopiec rozejrzał się po małym ogródku, szukając najodpowiedniejszego miejsca dla fasolki. Postanowił posadzić ją tuż pod oknem, by móc na nią patrzeć i czekał niecierpliwie, co będzie dziać się dalej.
Przy wieczorze nie mógł przełknąć ani kęsa. Zmęczony i pełen oczekiwania położył się do łóżka. Rankiem, gdy tylko się obudził, skoczył do okna i ujrzał, że jego fasolka wykiełkowała. Wychylił się z okna, ale nie zdołał dostrzec końca wychodzącego z ziemi pędu. Pomyślał, że jeśli wyjdzie na dwór, to stamtąd będzie mógł dokładnie obejrzeć sobie całą roślinkę. Wyszedł z chaty, przyjrzał się fasoli, ale nic nie mógł zrozumieć. Na próżno wpatrywał się w roślinę, bo i teraz nie mógł dojrzeć jej końca. Przywołał matkę i powiedział:
- Zobacz Mamusiu, jak wysoko sięga fasolka. Muszę wdrapać się aż do jej końca.
Matka bała się o syna, prosiła więc, aby tego nie robił, ale mimo to chłopiec, jak postanowił, tak i uczynił.
Koło południa Jaś zaczął wspinać się po pędzie fasoli w górę. Wspinał się, wspinał i był już tak wysoko, że aż dostawał zawrotu głowy. Wtem, zupełnie nieoczekiwanie uderzył głową o sklepienie nieba. Ciekawie rozejrzał się dokoła. W sklepieniu tym zauważył mały otwór. Zajrzał tam i dostrzegł w oddali coś jasnego. Zaraz też pomyślał:
- Skoro już dotarłem do końca pędu fasolki, chciałbym wiedzieć, co jest tam w środku.
Zebrał całą odwagę i wśliznął się przez otwór. Niedaleko miejsca, gdzie się znajdował, stała mała chatka.
- Teraz i tak już prawie noc - pomyślał - pójdę, poproszę tu o nocleg, a jutro wrócę do domu.
W chatce spotkał kobietę, która na jego widok krzyknęła zdumiona:
- Czego tu szukasz chłopcze? Mój mąż jest siedmiogłowym smokiem. Jeśli cię tu zobaczy, natychmiast cię pożre.
- Och! - wykrzyknął przerażony Jaś i błagał gospodynię, aby zechciała go ukryć, bo bardzo boi się smoka.
Gospodyni zrobiło się żal chłopca. Zgodziła się, a nawet zapytała:
- Może jesteś głodny?
- Och tak! Od wczoraj nic nie jadłem.
Gospodyni nakarmiła więc zgłodniałego chłopca, a on szczerze podziękował jej za dobroć.
- A teraz chodź - rzekła - ukryję cię, bo mój mąż niebawem wróci do domu. Jeśli zobaczy, że tu jesteś, zabije nas oboje. Ale gdzie by cię tu schować? - zastanawiała się.
Wreszcie przyszło jej na myśl, że dobrze byłoby wtoczyć wielka misę do izby, wstawić ją pod łóżko i ukryć pod nią chłopca.
Jaś był bardzo zmęczony, ale zarazem zbyt przerażony żeby zasnąć. Postanowił czuwać i obserwować, co też będzie się działo dalej.
Z wybiciem godziny dwunastej usłyszał łomot i walenie do drzwi. Siedmiogłowy smok wpadł jak burza do izby, niosąc z sobą dużą, czarną kurę. Postawił ją zaraz na stole i wrzasnął:
- Znieś jajko!
Kura natychmiast złożyła na stole duże złote jajko. Zadowolony smok zaryczał znowu:
- Znieś jeszcze jedno!
I za każdym razem, na zawołanie smoka, kura znosiła złote jajko.
Wkrótce smok przypomniał sobie, że jest bardzo głodny.
- Żono, przynieś mi wieczerzę! - krzyknął
Gospodyni dała mu jeść. Ledwo zjadł, już wołał, aby przyniosła mu skrzypce.
Grał i zdawało się, że nie widzi nic dookoła, tak był zajęty swoją muzyką, gdy nagle zaczął węszyć.
- Słuchaj kobieto, co to za obcy zapach jest w tym domu?
- Uspokój się mój mężu i graj sobie, nie ma tu nikogo obcego.
- Ależ tak! Mów mi zaraz, kto to jest, bo inaczej i ciebie rozszarpię na kawałki.
Gospodyni tak długo przemawiała do smoka, aż wreszcie uspokoił się i zaczął dalej grać. Widocznie jednak poczuł zmęczenie, bo za chwilę przerwał granie i tak jak siedział w fotelu, nie kładąc się, cicho zasnął. Nawet ni razu nie zachrapał.
Gospodyni spostrzegłszy to, pomyślała że dobrze byłoby położyć się i jej samej, bo dzień wkrótce nadejdzie, a ona jeszcze nie zmrużyła oka.
Tymczasem Jaś, gdy tylko przekonał się, że oboje naprawdę śpią, wyczołgał się ostrożnie spod misy, wziął czarną kurę w jedną, a skrzypce w drugą rękę i co sił w nogach, wybiegł z nimi z chaty.
Gdy dotarł do otworu, przez który dostał się tutaj, raz jeszcze obejrzał się do tyłu, czy czasem smok nie pośpieszył za nim, by odebrać swoją własność. I nagle okropny strach chwycił go za gardło. Smok zbliżał się bowiem z niesamowitą wprost szybkością. Jeszcze chwilę, a dosięgnie go.
Chłopiec, najszybciej jak potrafił, zjechał na dół po pędzie fasoli. A kiedy znalazł się znowu w swojej zagrodzie, zaraz chwycił siekierę, która akurat stała oparta o płot i przeciął nią pęd fasoli. Smok spadł wtedy na ziemię, a że było dość wysoko, połamał sobie nogi i nie mógł rzucić się na Jasia. Ten szybko skorzystał z okazji, zabił smoka i spalił go, żeby nie zostało ani kawałeczka.
- Teraz już nikt nie potrzebuje bać się strasznego smoka. - pomyślał.
Dopiero teraz mógł wejść do domu. Przez cały czas nieobecności chłopca, matka opłakiwała go, nie wiedząc gdzie się jej syn podziewa.
- Nie płacz już Mamusiu - uspokajał matkę - teraz będziemy mięli co jeść, będziemy tez mięli pieniądze i złoto. - mówiąc to pokazał jej czarną kurę, która spokojnie chodziła sobie pod oknem.
- Ach, skąd weźmiemy pieniądze i złoto, syneczku - westchnęła matka. - Popędziłeś naszą krowę na targ i dostałeś za nią jedno ziarnko fasoli. Jeśli teraz sprzedamy kurę, dostaniesz za nią co najwyżej pół ziarnka fasoli.
- Wcale nie myślę o tym, żeby pozbywać się naszej kury - odrzekł chłopiec wesoło.
Przyniósł ją też zaraz do domu i postawił na stole. Pogłaskał czarne pióra ptaka i rzekł:
- Znieś jajko.
Kura, jak na zawołanie, zniosła dla chłopca złote jajko. Matka aż usta otworzyła ze zdumienia.
A czarna kura musiała tak długo znosić złote jajka, dopóki nie było ich dość na to, żeby zbudować nowy dom i postawić stodołę, kupić bydło do obórki a także wiele pięknych nowych ubrań.
Od tego czasu Jaś całymi dniami grywał na skrzypcach, a matka przysłuchiwała się jego grze.
A jeśli ktoś z Was nie wierzy, niech sam tam pójdzie i zapyta.
© Baśń.pl
"Co to jest kometa, tato?"
Było gorąco. Lipiec. Tomek czytał książkę w swoim pokoju bo na zewnątrz było zbyt
gorąco, żeby grać w piłkę czy jeździć na rowerze. W mieszkaniu też był ukrop ale
przynajmniej nie prażyło słońce. Po pewnym czasie Tomek przerwał czytanie, przyszedł do
kuchni, wyjął z zamrażalnika kilka kostek lodu, wrzucił do szklanki a potem nalał do niej
soku. Kostki dźwięczały radośnie obijając się o szkło naczynia. Tata siedział w kuchni, czytał
gazetę i słuchał wiadomości w radiu. Tomek nie mógł się nadziwić jak można robić te dwie
rzeczy na raz - czytać i słuchać. Ale tata to potrafił. W wiadomościach podawali właśnie, że
na niebie będzie można oglądać kometę i to gołym okiem, bez teleskopu ani nawet lornetki.
- Co to jest kometa, tato? - spytał.
Tata odłożył gazetę i uśmiechnął się pod nosem. Takie sprawy to był jego „konik”.
- Kometa powiadasz? Wyjmij z lodówki jeszcze jedną kostkę lodu to pogadamy.
Tomek myślał, że tata też chce sobie zrobić soku z lodem ale kostka miała posłużyć do
czegoś innego bo wylądowała na płaskim talerzu.
- Jak duża jest ta kostka lodu? - zapytał tata.
- No szeroka na jakieś dwa centymetry, długa na trzy a grubości ma jakiś centymetr -
przeanalizował bryłkę lodu Tomek.
- No to wyobraź sobie tę kostkę ale powiększoną tak, że ma dwa KILOMETRY
szerokości, trzy KILOMETRY długości i wysokości na KILOMETR.
Tomek wyobraził sobie i uznał, że fajnie byłoby mieć za oknem taki kawał lodu,
szczególnie w dzień tak upalny jak dzisiaj.
- Oczywiście komety są różnej wielkości, to tylko przykład. Zazwyczaj jednak mają
kilka, kilkanaście kilometrów średnicy.
- Czyli to są takie wielkie, lodowe bryły? - zaciekawił się Tomek.
- No tak można w uproszczeniu powiedzieć ale właściwie to można je bardziej
porównać do brudnej śniegowej kuli przemierzającej kosmos.
- Brudnej śnieżki? A dlaczego brudnej?
- Dlatego, że taka kometa zbudowana jest z lodu, zamrożonych gazów, skał i pyłu.
Więc nie wygląda jak ta nasza, kryształowo czysta kostka lodu.
- I te śnieżne kule latają w kosmosie? Tak, przemierzają nasz Układ Słoneczny a jak zbliżą się do Słońca to robi im się taki
ładny długi ogon...
- Śnieżna kula z ogonem? Jak to? - Tomek otworzył szeroko oczy.
- No właśnie tak. Co się stanie za kilka minut z naszą kostką lodu? - tata pokazał
wzrokiem na talerz. Wokół kostki utworzyła się już obrączka z wody.
- No, stopi się, to jasne.
- No właśnie, i podobnie jest z kometami. Śnieżna kula zbliża się do Słońca, które
zaczyna ją ogrzewać. Lód, gaz i pył zaczyna się uwalniać i uciekać z jądra komety. Im bliżej
Słońca, tym więcej gazów się uwalnia i za kometą tworzy się ogromny, świetlisty ogon.
Ciągnie się on za kometą wiele milionów kilometrów i czasami możemy bez problemu
oglądać go z Ziemi. Wygląda to jak wielka gwiazda z warkoczem i właśnie od tego wzięła się
nazwa - kometa czyli “gwiazda z włosami”.
- O rany, super! I będziemy mogli wieczorem oglądać tę kometę na niebie?
- Jak tylko nie będzie chmur to obejrzymy, a może zrobimy też parę zdjęć, co Ty na to?
- Świetnie! Pokażę w klasie kolegom!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz